Jak się zmotywować do biegania?
Aktualizacja: 12 lutego, 2015
Osiem godzin w pracy, napięty grafik, a szef każe ci zostać dłużej. Szybki lunch, powrót do domu, zmęczenie, a już czekają uśmiechnięci i otwarci, właśnie oni – kanapa i telewizor, w sam raz na ten wieczór. Nie możesz się oprzeć temu zniewalającemu uśmiechowi, zatem posłusznie się rozbierasz i kładziesz na kanapie bierzesz do ręki pilot i włączasz kolejne kanały będące substytutem krajobrazu za oknem. Błogo, nie sądzisz?
Mija pół godziny, troszkę zaczyna ci się nudzić w objęciach kanapy, ale sięgasz po chipsy, orzeszki lub inną przekąskę odpowiednią do raczenia się serialami albo bardziej reklamami przerywanymi przez filmy. Wydaje ci się, że w końcu odpoczywasz, bo nie siedzisz w pracy, masz swój czas wolny. Ale czy na pewno bierne leżenie jak kłoda i ogłupianie się żałosnym jękiem telewizora to odpoczynek
Przełączasz kanały i natrafiasz na programy o zdrowym odżywianiu i aktywności fizycznej – myślisz sobie: „Hmm… a może by tak pójść pobiegać?”, ale zaraz wewnętrzny głos hamuje takie zapędy: „po co? Tak wygodnie się leży, jestem zmęczony/a” i… leżysz dalej. Ciężko się zebrać i ruszyć tyłek z fotela, sofy czy innego mebla ze zwielokrotnioną siłą grawitacji. Na nic się zdadzą tutaj nawoływania Ewy Chodakowskiej czy zaproszenia sąsiadki na wieczorny spacer. Jeśli sami nie będziemy chcieli się ruszać, to nikt za nas tego nie zrobi.
Mówisz: „No dobra, zaczynam biegać”, szukasz odpowiedniego stroju, ewentualnie spojrzysz na pogodę, czy można wyjść z domu i znajdując odpowiednią trasę, zaczynasz trening. Oj, dość szybko łapie cię kolka, no bo leżenie przed telewizorem niestety nie poprawia kondycji, ale cóż… nie poddajesz się. W końcu za pierwszym razem może być ciężko. Po kolejnych przebiegniętych metrach kolka zaczyna mijać i możesz w miarę swobodnie biec, ale w myślach masz tylko moment, kiedy wrócisz do domu – „oby jak najszybciej”.
Zziajany/a wchodzisz do domu, wypijasz haust wody i kładziesz się na łóżku. Zmęczenie daje się we znaki, ale masz satysfakcję z racji ukończonego joggingu, jednak się ruszyłeś! Następnie nadchodzi legendarne JUTRO i trochę ci się nie chce, szukasz wymówki, ale w rezultacie podnosisz rękawicę i idziesz biegać znowu. Trochę lepiej niż za pierwszym razem, zwiększasz odrobinę dystans i po powrocie bierzesz szybki prysznic. Trzeci dzień: podobnie – pokonujesz jeszcze większą trasę, cieszysz się z każdej spędzonej z powietrzem chwili, czujesz się zdrowiej, wszystko sprzyja. Brzmi pięknie!
Czwarty dzień… czyżby dopadał cię kryzys? Już nie można się zebrać, żeby wykonać swoją porcję treningu? Mały, wewnętrzny chochlik w twojej podświadomości kusi i nęci:„zostań”, „nie idź”, „masz dość”, „odpocznij”, „po co biegać?”, niby się opierasz, ale… po czasie, słowa chochlika stają się logiczne: „jeden dzień cię nie zbawi”, no właśnie, co to tam jeden dzień. Nie idziesz, robisz sobie przerwę. Czy potem wracasz do biegania? Czy zdobywasz się na ten trudny krok i próbujesz REGULARNIE ćwiczyć? Znasz odpowiedź. Ja też ją znam.
Wielkie plany, obietnice, plany motywacyjne, oczekiwanie efektów, a wyszło jak zawsze – 2, 3 dni treningu i… finał. „Tym razem się uda!”, „Jeden dzień przerwy nie zaszkodzi”, „Ale ćwiczę kilka dni, to śmiało wrócę”, a ile jeszcze wymówek znajdziesz? Ładnie to tak oszukiwać samego siebie? Jeden dzień przerwy, drugi, czternasty, a potem zdziwienie, że brak efektów i obarczanie metabolizmu, genów, pracy czy sąsiada, zamiast poszukania przyczyny W SOBIE. Najtrudniej stanąć przed lustrem i skrytykować własne zachowania, nieprawdaż? Bolesna prawda, przed którą od zawsze uciekamy.
Lekarstwem silna wola?
Trener osobisty? Funpage na facebooku? Ćwiczenie z przyjacielem/przyjaciółką, mamą/tatą, bratem/siostrą? A może to po prostu… twoja WOLA? Ćwicz wolę. Od niej wszystko się zaczyna. Złośliwy chochlik w twojej podświadomości uwielbia mącić, odciągać cię od celu, bo kocha wcześniejsze zakodowane nawyki. Nie lubi zmian i wprowadzania nowego planu, nowych metod etc. Dlatego tak trudno się przestawić, to wymaga czasu. Spróbuj. Tylko spróbuj z nim się podroczyć i go okiełznać – ważne jest tutaj wyrobienie WOLI.
Systematyczność kluczem do sukcesu
Codziennie na spacer, najlepiej do parku lub lasu, żeby poobcować z naturą. Wybierz sobie godzinę, aby to było regularnie – idealnie tuż po przebudzeniu, ale tak naprawdę to obojętne, byle zachować skrupulatność. Nie musi to być dystans 4-5 km, może to być choćby 10-15 minut, najważniejsze, żeby wyprowadzać się SYSTEMATYCZNIE. Dzień w dzień, bez przerw, bez wymigiwania się, bez szukania minusów, wad i przeciwwskazań. Nie chodzi tutaj nawet o jakieś wyrobienie mięśni czy poprawienie kondycji – chociaż to przyjdzie samo… z czasem. Nadrzędnym celem jest ĆWICZENIE WOLI. Naucz się konsekwencji, walki i taktyki: „nie ma, że boli”, wtedy zbudujesz bazę i podwaliny do odchudzania, diety, treningów i zdrowego stylu życia, a niepostrzeżenie zbudujesz swój CHARAKTER. A ten zapewni ci rozwój na każdej płaszczyźnie. To jak? Wyprowadzasz się sam?
No nie do końca. Systematyczność jest podstawą – jak najbardziej! Ale dla osoby początkującej po 2, 3 dniach treningu dzień przerwy jest nawet wskazany. I nie oznacza to leżenia przed tv z kubełkiem popkornu na kolanach. Mniej lub bardziej intensywny spacer po okolicy by rozruszać bolące mięśnie, wyjście na basen, przejażdżka na rowerze (nie mylić z treningiem) – pomoże to w regeneracji i zapobiegnie zniechęceniu gdy pojawia się zmęczenie bądź zakwasy. To ważne szczególnie na początku przygody z bieganiem, lub po powrocie do aktywności po dłuższej przerwie. „Nie ma że boli” jest ciekawą metodą motywacji, ale sprawdza się raczej u osób mających już nawyk aktywności… nie chcemy by ktoś stwierdził że to jednak nie dla niego już po kilku dniach treningu.