Nigdy nie jest za późno na zmianę – metamorfoza, która odmieniła moje życie
Aktualizacja: 19 marca, 2024
Czy otyły, łysawy facet po pięćdziesiątce może, poprzez dietę stać się facetem nadal po pięćdziesiątce wprawdzie – tyle że szczupłym?
Wiadomo przecież, że u człowieka w tym wieku procesy metaboliczne zaczynają spowalniać, sprzyjając coraz szybszemu odkładaniu się tkanki tłuszczowej. Dążenie do utraty nadmiarowych kilogramów jest postrzegane jako domena aktywnych kobiet, regularnie uprawiających fitness, preferujących zdrowe odżywianie. Zaś mężczyźni, cóż, po osiągnięciu pewnego wieku, w dużej mierze stają się doświadczonymi hodowcami oponek, mięśni piwnych i temu podobnych gadżetów.
“Moje złe nawyki były jak najbardziej “typowe” nadmierny apetyt, nadmierna skłonność do słodyczy i niechęć do wszelkiej gimnastyki, aktywności fizycznej.”
Wiemy, aż nazbyt dobrze, że gromadzenie zbędnych kilogramów w wielu przypadkach zaczyna się już w dzieciństwie, kiedy kształtują się złe nawyki, upodobania żywieniowe potęgujące się później w wieku dojrzałym. Moje złe nawyki były jak najbardziej“typowe” nadmierny apetyt, nadmierna skłonność do słodyczy i niechęć do wszelkiej gimnastyki, aktywności fizycznej. Nieuchwycone w porę, stały się głównymi przyczynami otyłości.
Byłem wprawdzie poddawany różnym terapiom odchudzającym, ale okazywały się one nieskuteczne, krótkotrwałe, przeprowadzane tylko w czasie wakacji, po których zawsze następowały powroty do dawnych obyczajów, co musiało prowadzić w prostej linii do efektu jojo. I tak sobie dorastałem, i wzwyż, i wszerz…
W dorosłym życiu wzmocniły się moje skłonności do braku apetytu w godzinach przedpołudniowych, wyniesione jeszcze z dzieciństwa. Dopiero po 17.00, po powrocie z pracy siałem spustoszenie na talerzu i regularnie demolowałem lodówkę. Czyniłem tumult na kształt najazdu Hunów lub Wandalów. Następnie dopychałem się słodyczami – zjedzenie naraz pudła ptasiego mleczka lub kilograma michałków naprawdę nie stanowiło dla mnie większego problemu. Słowem, w ciągu kilku godzin nadrabiałem cały dzień niejedzenia. Żona nie gotowała tłusto, ja jednak lubiłem wszystko, co smażone, zasmażane, przysmażane, ot takie dopełnienie fatalnego sposobu odżywiania, sprawiającego, że konsekwentnie dążyłem do udoskonalenia sylwetki o kształcie doskonałej kuli.
“Żona przez długie lata mnie napominała i przekonywała – ja traktowałem to jako marudzenie z urzędu, małżeński obowiązek. “
Jednocześnie nie bardzo poważnie myślałem o schudnięciu. Łatwiej mi było sobie wyobrazić siebie skaczącego na bungee niż rezygnującego ze słodyczy, uskuteczniającego jakieś diety, jedzącego ciemne pieczywo z ziarnami jak dla ptaków, gotowane mięso, ryby i jakieś surowizny, którymi serdecznie gardziłem i za dyshonor uważałem wszelkie ich spożywanie. Żona przez długie lata mnie napominała i przekonywała – ja traktowałem to jako marudzenie z urzędu, małżeński obowiązek. W takich momentach oznajmiałem, że czuję się dręczony, prześladowany i – wytrwale robiłem swoje, tyjąc sobie w spokoju ducha.
W międzyczasie przeszedłem jeszcze kurację sterydową, która pozostawiła po sobie miłą pamiątkę w postaci dodatkowych 20 kg. Trybu życia nadal nie zmieniłem, aż w końcu doprowadziło mnie to do chronicznej mega otyłości i jej jak najbardziej odczuwalnych następstw – nadmiernego pocenia się przy byle wysiłku, zadyszek, niezdarności i spowolnienia ruchów, ciągłego odczucia gorąca, duszności, kłopotów z zakupem spodni w odpowiednim rozmiarze. Zaczęły się problemy z nadciśnieniem, cholesterolem, podwyższonym poziomem trójglicerydów, no i rzecz jasna otłuszczoną wątrobą. A na koniec ujawniła się cukrzyca…
“Jednak najważniejszym, najskuteczniejszym elementem rozpoczynającej się właśnie walki, i to zdecydowanie wykraczającym poza normy NFZ, okazała się moja Ela.”
To cukrzyca stała się cezurą, bodźcem do zmiany stylu życia. Ale nie dla mnie – dla żony. To Ela stała się mózgiem i siłą sprawczą mojej, a właściwie naszej metamorfozy.
Proces ujarzmiania cukrzycy przebiegał prawie wg standardów NFZ: badanie krzywej – wizyta u lekarza rodzinnego, glukometr, lek obniżający wchłanianie cukru, skierowanie do diabetologa… Jednak najważniejszym, najskuteczniejszym elementem rozpoczynającej się właśnie walki, i to zdecydowanie wykraczającym poza normy NFZ, okazała się moja Ela. Co tu dużo mówić, gdy po ustawowych 5 miesiącach oczekiwania stanąłem w końcu przed obliczem diabetologa – mój cukier, mierzony regularnie (codzienne pomiary oraz systematyczne sprawdzanie poziomu hemoglobiny glikowanej) kształtował się w normie, byłem szczuplejszy o ponad 10 kg tak, że pani diabetolog nie miała ze mną zbyt wiele roboty i przede wszystkim pogratulowała mi żony. Całkiem słusznie, bo uzyskane efekty to jej zasługa, nie moja. To Ela, poszperawszy w zasobach Wujka Google zdefiniowała zakres diety, ustaliła menu, spowodowała, że odstawiłem słodycze, przy czym odbyło się to tak łatwo, nieodczuwalnie wręcz i tak skutecznie, że do dziś jestem zdumiony…
“I tu dochodzimy do meritum, mającego fundamentalny wpływ na powodzenie każdej diety. Fundamentem tym jest postawa najbliższych. “
Autorzy opracowań na temat odchudzania podkreślają, jak ważnym czynnikiem skutecznej diety jest motywacja. Bardzo dobrze, gdy potrafimy się sami zmotywować, znaleźć powód, dla którego warto… Ja byłem trudnym przypadkiem, wyjątkowo opornym. Nie dość, że mam problemy z konsekwencją w działaniu, to w dodatku nie odczuwałem jakiejś specjalnie silnej potrzeby schudnięcia. Nawet świadomość, że mam cukrzycę nie bardzo mnie poruszyła. Źródło motywacji musiało pojawić się z zewnątrz. I się pojawiło. Żona. Gdy patrzę na to już z perspektywy czasowej, dochodzę do wniosku, że żona musiała dotrzeć do mnie poprzez jakiś przekaz pozawerbalny, nie przez słowa. Wszak próbowała przemawiać mi do rozsądku przez ostatnie kilkanaście lat. I co? Ano nic. Bezskutecznie.
Drugim, już bardziej namacalnym przyczynkiem tej mojej skutecznej wreszcie diety był fakt, że Ela rozpoczęła ją wraz ze mną, choć nigdy nie chorowała na cukrzycę, ani nie była otyła, chociaż pewien nadmiar tłuszczyku tu i ówdzie miała…
I tu dochodzimy do meritum, mającego fundamentalny wpływ na powodzenie każdej diety. Fundamentem tym jest postawa najbliższych. Najlepiej, gdy któraś z najbliższych osób w tej diecie współuczestniczy. Bo wtedy nie ma okazji do szukania wymówek, nie rodzi się to bardzo dotkliwe poczucie krzywdy, gdy trzeba jeść coś, co, powiedzmy sobie szczerze, niekoniecznie lubimy. Zamiast tego jest poczucie solidarności, wsparcia i związana z nim bardzo silna motywacja, żeby nie zawieść, zwłaszcza, gdy się wie, że ta druga osoba wcale nie musi być na diecie… Banalne, ale jest to, jak mi się dziwnie zdaje, klucz powodzenia.
“W ciągu 18 miesięcy schudłem 40 kg, żona w tym samym okresie 20 kg.”
Zastosowana przez nas „dieta cukrzyka”, oparta o indeks glikemiczny i zdrową piramidę żywieniową była koniecznością, ze względu na moją chorobę. Jednak osoby nie dotknięte cukrzycą również z powodzeniem mogą ją stosować tym bardziej, że powoduje ona równomierne chudnięcie. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wymaga dużych zmian w jadłospisie i dużej samodyscypliny. Z pewnością, ale jej rygory dotyczą głównie cukrzyków insulinowych. Nie muszę zażywać insuliny, dlatego mogliśmy sobie pozwolić na rezygnację z dość uciążliwego liczenia kalorii i stosowania szczegółowych jadłospisów dziennych, zachowując tylko ogólne zalecenia. Okazało się to wystarczające. W ciągu 18 miesięcy schudłem 40 kg, żona w tym samym okresie 20 kg. Warto przy tym zaznaczyć, że bez dodatkowego wspomagania w postaci tabletek wykazujących właściwości odchudzające, które ja muszę zażywać z powodu cukrzycy.
Pierwszym krokiem, który musieliśmy zrobić była totalna zmiana częstotliwości jedzenia, co jest absolutnie konieczne: mniej obfite posiłki, ale za to częstsze. I to okazało się proste do realizacji nawet dla mnie. Szybko, bo już po tygodniu się przyzwyczaiłem. Także dziś o 5.30 budzi mnie głód, ostatni posiłek spożywam o 20.00, pomimo że kładę się spać ok. 23.00–24.00. Po kolacji autentycznie nie odczuwam już potrzeby podjadania.
Drugą zmianą był wystrój lodówki. Gdy chcę podkoloryzować nieco historię mojego odchudzania stwierdzam, że któregoś wieczoru z przyzwyczajenia do niej zajrzałem (do lodówki, nie do historii) i zesztywniałem. Nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem. W króliczej norze? Jakieś sałaty, rzodkiewki, pomidory… brakowało tylko mlecza i koniczyny… Oczywiście przesadzam, żona wprowadziła pewne zmiany, lecz w sumie nie aż tak drastyczne.
Największy reżim obowiązywał w pierwszym okresie (ok. 3 miesiące), lecz wynikał on przede wszystkim z konieczności utrzymania zadowalającego poziomu cukru i pobudzenia organizmu do spalania własnych zapasów. Przede wszystkim odstawiliśmy słodycze. Wspomniałem już, że rezygnacja ta przyszła mi nad podziw łatwo. Jednak, bądźmy szczerzy, pokusy się zdarzały… I wtedy właśnie bezcenna stawała się dla mnie świadomość dobrowolnego współudziału mojej żony w diecie. Robiło mi się głupio i było to na tyle silne, że szybko przechodził mi zapał do słodkich bezeceństw. I to jest właśnie jedno z uzasadnień kluczowego znaczenia postawy najbliższych w terapii odchudzającej.
Chcę jednak pocieszyć wszystkich łasuchów: embargo słodyczowe nie trwa wiecznie. Jeszcze w okresie jego obowiązywania nauczyłem się oszukiwać trochę swój mózg. W rolę słodkości wcieliło się chrupkie pieczywo (spożywane wolno, dając złudzenie ciastka) oraz jogurty typu greckiego.
Reżim słodyczowy został złagodzony po około 4 miesiącach, kiedy to żona dopuściła do menu lody, głównie sorbety oraz ciasto drożdżowe, domowe, bez bakalii, lukrów, kruszonki. Następnie, ku mojej uciesze, przyszła kolej na czekoladę, ale tylko gorzką, o zawartości kakao powyżej 80 %. Warunkiem rzecz jasna były małe porcje…
Oprócz słodyczy zrezygnowaliśmy także z soli i rzecz jasna produktów o wysokim indeksie glikemicznym: białego pieczywa, jasnych makaronów, ziemniaków, większości tłuszczów, zwłaszcza tych do smażenia. Ich miejsce zajęły kasze i ryż, oliwa, owoce, warzywa surowe albo al dente.
Generalnie można powiedzieć, że składniki naszego jadłospisu tak naprawdę niewiele się zmieniły. W zasadzie, jak mawia moja Ela, jemy to samo, co przedtem – tyle tylko, że inaczej przyrządzone. Dotyczy to również mięsa, które podobnie jak i ryby, jest składnikiem naszej diety – gotowane lub duszone w rękawie… I to właściwie już wszystko. Cały sekret. Nie ma tu żadnej wiedzy tajemnej, zaskakujących tricków. Jest za to ładnych parę kilogramów mniej i opanowany cukier – od pierwszego pomiaru w normie.
“Znacznie schudłem w dość późnym wieku i w krótkim czasie, to fakt. Jednak nie ustrzegłem się kilku poważnych błędów. Największym z nich było zaniedbanie ćwiczeń. “
Zmiana nawyków żywieniowych zupełnie nie boli… Obawiamy się, jesteśmy niechętni, bo człowiek w swej naturze jest niechętny wszelkim zmianom… A to taka sama innowacja, jak zastąpienie świecy – żarówką, dyliżansu – minibusem, czy liczydła – komputerem. Przyzwyczajamy się i staje się ona dla nas czymś naturalnym, nieodzownym. I myślę, że warto o tym pamiętać.
Gotowane mięso, ciemne pieczywo, gorzka czekolada… Jeszcze 2 lata temu na samą myśl o nich dostawałem wysypki. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że je lubię i że naprawdę są smaczne. I odwrotnie, nie wiedziałem, że smak smażonego tłuszczu w ustach jest straszny, a mleczna czekolada, aż do bólu mdła. Moje ukochane czekoladowe ptasie mleczko, okazało się niejadalne.
Znacznie schudłem w dość późnym wieku i w krótkim czasie, to fakt. Jednak nie ustrzegłem się kilku poważnych błędów. Największym z nich było zaniedbanie ćwiczeń. W euforii tracenia wagi zapomniałem o nich. Chociaż tak naprawdę zlekceważyłem, uznałem, że skoro i tak chudnę – to po co? Błąd, zwłaszcza przy tak dużej i szybkiej utracie masy. Ruch i wysiłek fizyczny pojmowałem jako wspomaganie procesów odchudzania, co okazało się pomyłką, bo w rzeczywistości jest to neutralizacja efektów ubytku tkanki tłuszczowej. Pojąłem to trochę za późno, gdy tkanka ta w dużej mierze zniknęła i nie została niczym zastąpiona, bo i skąd.
Żona, szczuplejąc wolniej, takich problemów nie ma, zwłaszcza, że w odróżnieniu ode mnie od początku ćwiczyła systematycznie. Zresztą wygląd to rzecz w sumie drugorzędna. Odnosiłem wrażenie, że staję się coraz słabszy i to mnie zmusiło do polubienia siłowni. Mięśnie powoli się odbudowują, więc może jeszcze na stare lata zostanę kandydatem na kulturystę, strongmana.
“Odkąd z żoną jesteśmy na diecie, nieporównywalnie częściej razem spędzamy czas.“
Dieta to nie tylko miarowe ruchy żuchwą podczas konsumpcji potraw o składzie i kolejności wypisanej na kartce, to coś więcej… Odżywianie, tryb życia, samokontrola (nawet po zakończeniu diety), aktywność fizyczna, zmiana mentalności tworzą system naczyń połączonych. Gdy jedno z nich nie działa jak należy, reszta tak samo szwankuje…. Często o tym zapominamy i być może to jest właśnie główną przyczyną naszych niepowodzeń dietetycznych.
Chcę jeszcze zwrócić uwagę na jeden aspekt, zazwyczaj pomijany. Odkąd z żoną jesteśmy na diecie, nieporównywalnie częściej razem spędzamy czas. Wspólne spacery, marsze nordic walking, odkryte siłownie, więcej wspólnych tematów… Cieszenie się sobą, bycie razem, a nie towarzyszenie sobie. I może to jest właśnie najważniejsza korzyść płynąca z diety. Korzyść, dla której po prostu warto…
Dariusz Rybicki
Gratulacje, imponująca metamorfoza! 🙂 Takie historie pokazują, że na zmianę stylu życia nigdy nie jest za późno 🙂 pozdrowienia 🙂
Dzięki 🙂 A najfajniejsze jest to, że nagle okazuje się, że takich ludzi jest całkiem sporo. I oby było jeszcze więcej! Pozdrawiam:)
Według mnie najlepszy sposób to dieta połączona z aktywnością fizyczną.Już w pierwszym tygodniu spadło mi z wagi 3 kg . Dieta połączona jest z ćwiczeniami i ułożona jest przez dietetyków i trenerów.
Masz rację. Bezwzględnie trzeba wspierać dietę aktywnością fizyczną, choćby ze względu na pelikanki” (te fałdy zwisającej skóry przy intensywnym odchudzaniu bardzo lubią się pojawiać, a ćwiczenia je neutralizują). Ja owe cholerne pilikanki na razie tu i ówdzie mam, bo zwlekałem z zaprzyjaźnieniem się z siłownią. Są – w ocenie mojej dietetyczki, stosunkowo niewielkie w odniesieniu do utraty masy, ale jednak irytują. Równie irytująca jest także konieczność smarowania ciała kremami ujędrniającymi, ale wy, kobiety lubicie kremy, więc macie ułatwione zadanie:).
3kg/tydzień jest super wynikiem. Gratuluję i życzę Ci dalszych sukcesów, czujności w monitorowaniu przebiegu diety no i przede wszystkim utrzymania jej wyników (sobie zresztą również:)). Pozdrawiam:)
Skąd ja znam tego gościa 🙂 Podziwiam codziennie i zazdroszczę determinacji i konsekwencji w działaniu. Pozdrawiam również serdecznie żonę Elę – czy nie chciałaby mnie Pani przygarnąć? Mam do zrzucenia też sporo, a z przyrządzaniem zdrowych posiłków u mnie kiepsko 😉 Pozdrawiam Was serdecznie i jeszcze raz GRATULACJE!
Wybacz przydługi czas reakcji:) Dopiero terz minęło mi oszołomienie, wywołane Twoim stwierdzeniem „mam do zrzucenia(..).” – Chyba że pomyliłem osoby, chociaż nie sądzę. Ela oczywiście chętnie przygarnie Cię pod swoje skrzydła, a nawet – jeśli będziesz ładnie jadła, dostaniesz bonus: dodatkowy listek bazylii i pół rzodkiewki 🙂 (jak chcę jej nieco podnieść ciśnienie oznajmiam, iż „nie dość, że bije, to jeszcze głodzi” (oczywiście jest to wygłup). Fakt, że gdyby nie Ela, nie schudłbym nawet 10g, więc do dla niej gratulacje, moje też. Namawiam ją na bloga i chyba niebawem coś z tego wyjdzie:). Pozdrawiam
Upps! magiczne słówko „terz” nie jest moją innowacją ortograficzną, a nowoczesną wersją słówka „teraz”. Tak mi się jakoś napisało:)
Mam nadzieję, że mi wybaczysz:)